Przeskocz do treści

Wjechaliśmy przypadkowo.

Ale właściwie.
W renesansowe miasto, które jak mniemam z planu, było twierdzą.

W naturze to widać. Zdjęcia dwóch stron murów.

I dobrze wylądowaliśmy. Na podwieczorek.

A do hotelu na kolację. Na Dyzia kolację, jak widać.

Luca pokazał nam średniowieczne sztandary swojej hiszpańskiej rodziny. Mogliśmy porozmawiać w miarę swobodnie, chociaż tutaj Włosi nie mają problemu z moim narzeczem.

... do Sansepolcro.

... przez pampę!
Ne do wiary jak te drogi są kręte i złe. Brakuje na nich często asfaltu,
bo usuwają się z grani na boki. To jest trasa dla Landrovera.

Zjechaliśmy z pampy.
W tunele. Te też bardzo lubię.