Wjechaliśmy przypadkowo.

Ale właściwie.
W renesansowe miasto, które jak mniemam z planu, było twierdzą.

W naturze to widać. Zdjęcia dwóch stron murów.


I dobrze wylądowaliśmy. Na podwieczorek.

A do hotelu na kolację. Na Dyzia kolację, jak widać.

Luca pokazał nam średniowieczne sztandary swojej hiszpańskiej rodziny. Mogliśmy porozmawiać w miarę swobodnie, chociaż tutaj Włosi nie mają problemu z moim narzeczem.
