Przeskocz do treści

Pojechaliśmy zatem dalej.
Do Monte Carlo. Koło Lucca.

Tutaj przenocujemy. Pomimo wszystko.
Przed naszym pokojem jest droga i są szklarnie.
Dom i poniekąd sympatyczny właściciel kojarzą mi się z Hannibalem (Lecterem).
Właściciel nie nazywa się Pazzi.
Zostajemy.

Dla odważnych odcinek "Archiektur aktuell"

Odważny, to jest Dyziek.
Umarłbym tutaj ze strachu bez niego.
Pocztówka na dziś.

Po godzinie poszukiwania naszego nowego noclegu koło Pizy, zarezerwowanego przez Andrea, trafiliśmy.
Na jakąś budę na przemysłowych przedmieściach.
Szczęśliwie nie dało się do niej dojechać, bo mostek na kanale był zerwany. Gdyby nie to, pewnie byśmy tu nocowali. Jesteśmy w drodze sześć do ośmiu godzin dziennie i to jest dla mnie wysiłek.
Nie dało się zawrócić. MR2 zawiesiła się na podwoziu przy zjeździe z asfaltu.

Chciałem się skromnie włączyć, z otwartym dachem i Dyziem wyglądającym przez przednią szybę, w sznur Ferrari, Lotusów i Lambo na bulwarze w Livorno.
Ale coś musiałem pomylić w fantazjach.
Bulwar pusty a sznur samochodów dostawczych jest do dyspozycji.

Miejsc parkingowych brak. Zostawiłem samochód na parkingu dla Guardia di Finaza. Miałem u nich pilną sprawę do załatwienia.
Potrzebowałem się wysikać.

...mam nadzieję.
Zaczął się spacerem. Tym razem ja wiem więcej o podejściu do twierdzy.
Miód z tej pasieki mamy na śniadanie.
I co z tego? Dyzio miodu nie je. Pogonił za to miejscowego kota.

Oliwa jest też z tych gajów wokół domu, jak mówi Andrea.
Staram się w to nie wierzyć. Jest w butelce z nalepką L'Olia di Peretti.
Peretti to nazwa tej hacjendy, ale Andrea, który jest właścicielem nazywa się inaczej. Pozostaję z rezerwą. Oliwa była dobra.

Andrea zarezerwował nam przed wyjazdem następny nocleg na trasie.
Pojechaliśmy ponownie nad morze. Ciągnie mnie do wody.
Tym razem do Livorno.