
Dzień: 2017-10-06
Lizzarola.
Dojazd z Brescii do naszego miejsca noclegu zajął kolejną godzinę.
Jesteśmy blisko Lago di Garda. Jest zimno.

Też strasznie tutaj trochę jest, ale wspominam dom Pazzich i nie boję się.
Jestem z Dyziem.


Mariagrazzia dała nam pokój z widokiem na zieleń.
Zaraz za zielenią mamy głośną autostradę i linię kolejową.

Pomimo zimna, hałasu i wskazówek Mariigrazii, która wysyła nas na plażę (!),
idziemy na wieczorny spacer w przeciwnym kierunku.


Trafiamy na takie przedsiębiorstwo.
Może jestem nadwrażliwy po dwóch spokojnych dniach w górach, ale to miejsce też trochę straszy.

Może mnie straszy.
Dyzio jak zawsze i w każdej sytuacji pozostaje bez cienia obaw.

Mamy niepotrzebny sejf i ładnie pomalowany pokój.

Ale Dyzio wybiera swoje podróżne legowisko.
Mam też spać w śpiworze na podłodze?!

Na wieczornym spacerze przed spaniem znajdujemy tutaj taki obiekt.
A narzekam na brak zabytków w tym rejonie.
Zbadamy go rano.

Brescia.
To miasto jest zawsze punktem startu Mille Migila.
Byliśmy już osiem godzin w drodze ale nie chciałem go w tej trasie ominąć.
Droga podobnie trudna jak na poprzednim odcinku a o 19tej byliśmy umówieni z Marizgrazzia w naszym kolejnym miejscu noclegu. To jest jednak dla nas też rajd na regularność. W mieście tłok i brak parkingu. Zrobiłem to zdjęcie "pro forma" i pojechaliśmy dalej.


Parma.
Zapomniałem!
Wczoraj Fabrizo przyniósł nam świeży kruszony parmezan w aceto balsamico.

Droga jest podła.
Tłok, korki i zapach świńskiego łajna zamiast czystych krów i końskich jabłek. Krajobraz płaski i nudny.
Musieliśmy zboczyć z drogi, żeby obejrzeć tę atrakcyjną nieruchomość obok klasztoru. Obejrzeliśmy z bliska, ale nie odważyłem się wejść i szukać Ferrari. Chcę jednak wrócić z Dyziem cały do domu.

W Parmie mieliśmy godzinę na wizytę w mieście.
Nie umiałem użyć parkomatu i jakiś pan pomógł mi wrzucając moje 1 euro i naciskając enter. Tak zostało i dobrze, bo czas nam się kurczył.

Dyzio przed baptisterium.

My z Dyziem też jesteśmy parą.

To było szybkie capuccino.
Czas parkowania się kończył.

Dyzio na tle baptisterium.
Czy on się naprawdę martwi, że nie nie jest ochrzczony?
Musze to skonsultować i powstrzymać się od dalszych komentarzy.

Raczej nie.
Wcześniej obejrzał ten mural i się zasmucił.
Tęskni za klaczą a ja go rozumiem.

Castelnuovo ne’Monti. Pożegnania.
Spacerowaliśmy jeszcze przed północą.
Trudno jest nam się rozstać z tym miejscem. Fabrizio zapłaciliśmy wieczorem, bo rano jedzie gdzieś do pracy. Zapłaciliśmy, jak okreslił, "siziliano", tzn. gotówką i dał nam discont. Nie on pierwszy.
Fascynują mnie zawsze te dalekie nocne światełka.

Te bliskie też lubię, w powrocie do ciepłego domu.


Brzydzę się trochę tymi skłonnościami, ale dołożyłem do kozy ostatni kawałek grabiny koło trzeciej nad ranem. Podobne zdjęcie poziomej kreski już było.

Dyzia to raczej nie brzydzi.
Nie można go wyciągnąć z ciepłego łóżka.

Ale jak już wstanie.
Był już siusiać, ale on chce iść do klaczy.


Klacz też chyba czekała na Dyzia.


Fabrizio ponownie zostawił na stole przed domem śniadanie, którego nie zamawialiśmy.

Romantyczny jestem wyjątkowo w tym miejscu.
Czas stąd znikać.
