Przeskocz do treści

2

Raczej wszyscy wiedzą, że jest gorąco.
Mój Tata zwykł pięknie mawiać o takiej pogodzie: "Piekło i szatani".
Podczas jazdy, najtrudniejsze było utrzymanie dla nas obu takiego klimatu w samochodzie, żebyśmy się nie upiekli i nie przeziębili jednocześnie.
Obecnie sztuką jest przeżycie dnia we względnym komforcie. Z dużą uwagą na niewielką masę Dyzia.
Ale to się dobrze udaje od rana.

Do południa kąpiemy się w potoku i w łazience, jemy bułki z masłem i marmoladą, etc...
A potem siedzimy w chłodnej świetlicy, popijając Roemerquelle z lodówki i cappucino z automatu, czekając na wieczorne ochłodzenie.

O dziewiętnastej spacer do jeziora, lepiej powiedziawszy do restauracji nad jeziorem. A jeszcze lepiej, to mój spacer, bo Dyzio maszeruje w plecaku.

Wczoraj Dyzio był nieznośny, pewnie z powodu moich sardynek na kolację i rozczarowania brakiem własnego połowu. Dziś zasnął spokojnie przy stole, bo zamówiłem hausgemachte Krauterspaetzle mit Scwammerln und frischen Parmesan in Rahmsauce.

Do czasu, aż nie poczuł i zauważył Retriwera pod sąsiednim stolikiem, któremu zrobił awanturę. Potem już był nieznośny. Cieszy mnie jego dobra forma!

W drodze powrotnej na kemping chłodził się jeszcze nad jeziorem.

Drogę powrotną zna na pamięć i ciągnie na swoją kolację.

Przy wjeździe do naszego kempingu jest taki znak. Nie wiem kto na świecie ma jeszcze znaki z taką grafiką? Indie? Wielka Brytania?

Może ma to w tym miejscu swoje uzasadnienie.
To nie jest zjazd ciągników oldtimerów.
To Pan rolnik wraca do domu traktorem starszym niż ja.

A na kempingowym parkingu stoi zaparkowany taki egzemplarz.
Stan idealny. Wewnątrz też. Podobny stylistycznie temat do Misubishi Pajero, które oglądałem z Michałem dwa miesiące temu za Kielcami.
W tylnych drzwiach ma klamkę od wewnątrz; chromowaną.
Tego nam w J9 brakuje. Wychodzę rano drzwiami pasażera.

Ta podróż nie będzie tańsza niż poprzednia. Wszystkie pieniądze zaoszczędzone na noclegach wydaję na "odpowiednie" jedzenie. Wieczorem. Po tygodniu, będę wyglądał jak mój "Busenfreund" B!
Niemniej w takiej aurze, wolę takie proporcje wydatków i przebywanie na dworze przez większość jednak czasu, pomimo temperatur. Mniej wolę konsekwencje.
Dyzio jest z pewnością w lepszej formie niż ja.

Ponieważ to nie jest blog kulinarny o kuchni Austriackiej, jutro nie będzie już raczej o czym pisać.
Chyba, że o awanturach Dyzia w restauracji nad jeziorem.

Wieczór był już chłodny. Spałem źle i nad ranem ponownie.
Dyzio oczywiście bez problemów. Dziś śpimy dodatkowo w spiworze.
W nocy jest 15 stopni.

Tutaj usmażymy naszą rybę.

Kiedyś chciałem Maggiolinę do Landrovera, ale wolę aktualne ekstremalne rozwiązanie.

Po zastosowaniu wszystkich patentów samochód pozostaje w środku chłodny,
pomimo tego, że do popołudnia stał w słońcu. Srebrny samochód, dobry samochód. Jesteśmy na wysokości 540 m.n.p.m.

Zostajemy tutaj na resztę wakacji.

Strumień, jezioro, chłód.
Wszyscy zostawiają otwarte namioty i samochody, komórki i notbooki ładują się
zgodnie w chłodnej świetlicy, gdzie siedzę z Dyziem w największy upał, chociaż tabliczka głosi, że psy zostają na zewnątrz. Dla właścicieli, którzy prowadzą ten kemping od 41 lat Dyzio też nie jest psem. Zamawia się bułeczki do kuchni na śniadanie a wszystko co kosztuje dodatkowo bierze się samemu z lodówek i szafek a pieniądze wrzuca do skarbonki.
Pytałem jakąś Panią, która też mieszka na kempingu o pralkę i proszek. Pranie kosztuje 1 Euro (taniej niż w domu) a Pani przyniosła mi swój płyn do prania.
Pięknie opisany.

Po co mi jakieś nocowania na dziko i niepotrzebny stres.

Dzisiaj Dyzio pozwolił się nosić nad jezioro.

A nawet po nim wozić. Przygotowujemy się do kłusowania...

Troszkę prowadził sam.

A na kolację były sardynki z grila.
W restauracji ekskluzywnej restauracji obok wypożyczalni łodek nad jeziorem.
Zostaję.

1

Tankowanie i kawa gdzieś w okolicach Tulln.
Kierujemy się na zachód a nie na południe.

Na autostradzie jedziemy z prędkością nie większą niż 120 km/h, na drogach lokalnych maksymalnie 80 km/h oglądając krajobrazy.
Austria jest jednak bajkowa, ale nie zatrzymuję się żeby robić pocztówki, bo nigdzie nie dojedziemy.
Następna kawa z dodatkiem już w Gaming, Mariazell.

Jesteśmy na Campingu nad strumieniem wpadającym do Lunzersee.
3 metry od strumienia. Dyzio jak zawsze nie jest zaskoczony nową sytuacją.

Wybraliśmy się nad jezioro na zupę rybną.
Może jutro ugotujemy własną...
Jestem przekonany, że Dyzio marzy o łowieniu ryb z łódki!

Dziś też będziemy oglądać gwiazdy nad strumieniem.

Dyzio po spacerze i kolacji już gotowy do spania na nowym materacu.

Ale jego fani czekają pewnie na relację. Nie można ich zawieść...

1

Dzyio czeka pod platanem na Matjasa, na dworcu w Stockerau.

Byłem zawsze zachwycony tym, że Austriacy nie zniszczyli takich pomników i nie usunęli Rosjanina ze złotą czarną ze Shwarzenbergplatz. Okazuje się, że reguluje to umowa z 1955 roku zawarta z czterema okupantami...

Barbares w Lucas

Dyzio wzruszył mnie do łez.
Zaciągnął mnie na spacer do domku na Mozartgasse, gdzie mieszkaliśmy w Stockerau w zeszłym roku w naszej Mille Miglia tour,
stanął przed furtą i czekał żeby wejść. To kilka ulic dalej od miejsca gdzie jesteśmy i parę zakrętów. Sam się czasem gubiłem. Jestem zdziwiony, że on pamięta.

Drzemka po śniadaniu, przed odjazdem.

...przed wyjazdem. Czyli jak straciłem złotego rolexa i luksusową kamerę oraz pogrzebałem szanse na dozgonną przyjaźń.

Ale wracając do bekonu i jajek w kuchni.
Myliłem się. To była narodowa litewska potrawa. Nazywa się "25 kiełbas zwyczajnych usmażonych na patelni". Niestety mistrz Ulrich nie spisał się do kolacji i po zjedzeniu kiełbas rekonstrukcja bitwy trwała zgodnie z prawdą historyczną, tylko o późniejszej porze. Położyliśmy się z książką. Koło północy któreś z dzieci dostało lanie i wrzeszczało tak, że w Tatrach zeszły lawiny. Potem tłukli się jeszcze, nie wiem do której, jak Witold po piekle. Zasnąłem może jak świtało.
Marzenie!
Niemniej o 5:30 słońce wschodzące do otwartego samochodu - bezcenne. Dyzio bez zdziwienia przyjmuje wszystko co dla mnie jest nowe albo dawno zapomniane.

Ale udało nam się zdrzemnąć jeszcze godzinę, czy półtorej.
Potem prysznic, spakowaliśmy się w pół godziny i uciekliśmy;
z zamiarem dojechania do Nitra, obejrzenia jeziora i potem dalej noclegu na dziko, gdzieś koło Svatej Jury. Droga na wysokości ok 1000m jest komfortowa. Temperatura około 26 stopni Celsiusza. Widoki też atrakcyjne. Jedziemy bardzo powoli.

Ale po zjechaniu na niziny termometr przy autostradzie pokazał 36 stopni i tyle pewnie było. Dyzio siedzi w nogach pasażera, ma tam delikatną klimatyzację, matę chłodzącą, zimną butelkę Evian i ma się świetnie. Ja, prowadząc, mniej. Mnóstwo pracy i uwagi w czasie jazdy zabiera takie ustawienie klimatyzacji z otwarciem okien, żebyśmy się nie przeziębili i nie usmażyli. Dla każdego z nas muszę stworzyć inne, możliwie komfortowe warunki z pierwszeństwem Dyzia, z oczywistych względów. Powoli dochodzę do wprawy.
W krótkich postojach Dyzio nawet nie zdąży się nagrzać. Ale pozostanie na nizinach i bez dostępu do wody nie ma sensu. Minilodówka jest potrzebna i działa.

Zatrzymaliśmy się dwa razy na kawę i potem przed Nitra, żeby sprawdzić trasę.

Przy sprawdzeniu trasy na parkingu (bez wysiadania z samochody) okazuje się, że słowackie autostrady są płatne. Nie mamy winiety.
Na tym samym parkingu podchodzi do drzwi samochodu gruby, obleśny cygan.
"O! Pan z Polski, to świetnie bo ja też. Czy ta droga prowadzi na Wiedeń?
Ile kilometrów do Bratysławy?" Pytania z dupy! "Pan się nie gniewa!? My som bracia, prawda?"

Przestraszyłem się. Poszedł.

Spojrzałem w lusterko. Zobaczyłem zaparkowaną kilkanaście metrów za mną, starą, srebrną mazdę. Wyprzedziłem ją jakieś 50 km wcześniej, dziwiąc się,
że ktoś jedzie wolniej od nas. Potem pojawiała mi się w lusterku.

Za 30 sekund wrócił i zaczął mi, w szparę w uchylonej szybie drzwi, wciskać czarne tekturowe pudełko. "Bracie mój, to prezent dla ciebie, za darmo"
Podziękowałem i powiedziałem, że jeśli mu się uda przecisnąć pudełko przez szparę, wyrzucę je przed wyjazdem z parkingu. Szyby już nie mogłem domknąć przez to pudełko. Naprawdę go nie chciałem; nie wyglądało na nowe...
"Bracie, weź, nie gniewaj się!?"

Poszedł. Wrócił za 30 sekund z nowym nie używanym białym pudełkiem.
"Bracie, kamera samochodowa z gps dla ciebie!"
Zdążyłem zasunąć szybę zanim zaczął wciskać pudełko. Odjechaliśmy. Pojechali za nami. Przeszła mi chęć na oglądanie jezior koło Nitra i na dziki nocleg koło Svaty Jur, też. Zatęskniłem za Austrią. Zgubili się gdzieś przed Bratysławą.
Żałuje teraz. Kamerą byśmy nagrywali podróż i innych cyganów. Ze złotym rolexem, nawet używanym (musiał być w czarnym pudełku), nikt by mnie nie wyrzucił z Dyziem z nic nie serwującej restauracji, albo wiejskiego sklepu.

Następnego dnia, czyli dziś, miałem pojechać na kemping nad Dunajem w Wiedniu
i spotkać się ze Stellą i z Maćkiem. Teraz chciałem dojechać nad Neusiedlerrsee do Rust i tam odpocząć, a przede wszystkim, opuścić Słowację i nie zapłacić pokuty za brak winiety. Niemalejący upał ponownie zweryfikował plany. Stanąłem na stacji i zadzwoniłem do Petera. Nie odebrał.

Te dwa podobne zdjęcia są z całkiem różnych miejsc.

Kemping w Rust jest tak samo zły w tę pogodę jak nad Dunajem.
Poza tym zapragnąłem poczuć się bezpiecznie. Pojechaliśmy w stronę Stockerau.
Mieliśmy się spotkać z Lexi, Pterem, Forentinem i Ferdinandem w Bolonii, ale zmieniłem zdanie. A jeśli ich nie zastanę, zanocuję na Mozartgasse za Sportplatz w samochodzie. Takie dzikie nocowanie mogę w tym momencie lubić.
Peter oddzwonił jak parkowałem samochód przed Gathaus Lucas.

Pierwsze zdjęcie jest ostatniej stacji na Słowacji a drugie z Lucasa.
Dyzio dojechał komfortowo do Lucasa w swojej chłodnej loży.

To była dobra decyzja.
Nocowaliśmy ultrakomfortowo w ultrachłodnej piwnicy domu na Josef Strauss Promenade. Na naszej kołdrze i matce do Yogi. Bez dmuchanego materaca. Na tej gumie nie da się spać. Dyzio je na chodniku przed domem, zrobionym ze starych kafli zerwanych z przedsionka naszego strychu w Moedling, jakieś ćwierć wieku temu...

Materac zamieniałem z Paterem na deskę do kajtu!

Żartowałem.
Ale materac pojedzie na Sardynię. Tam się przyda.

Nie będzie chronologicznie.
Właśnie wyprosili nas z restauracji na kempingu, która nic nie serwuje, bo Dzyio. Wcześniej ze sklepu.

Osiem godzin temu wyjechaliśmy z Niżnej. Jakbym już tydzień był w drodze.
Mam opryszczkę na wardze na twarzy a drugą też, gzie indziej.
Koła Toyoty były przykręcone na stałe. Mechanicy naprawiający tiry ledwo je odkręcili.
Jeziora byłyby piękne, gdyby nie ludzie, parkomaty, motocykle i my.
Jedynym interesującym miejscem była dolina Białego Potoku koło Zuberca.
Dyzio się wykąpał, napił mułu i zjadł kamienie i do tej pory żyje.
Kamping był niezły i nasze jedzenie również (bo od rana nic nie jadłem).
Niemniej już nie jest. Przyjechali Litwini z dziećmi dwoma samochodami.
Zaparkowali metr od nas. Dzieci biegają z mieczami. Nie zwrócę uwagi, bo to może bitwa pod Grunwaldem.
Ponieważ wyrzucili nas z restauracji, piszę w kuchni z Dyziem na kolanach, a na moich plecach, ktoś smaży jaja na boczku.
Dobranoc.