Przeskocz do treści

...przed wyjazdem. Czyli jak straciłem złotego rolexa i luksusową kamerę oraz pogrzebałem szanse na dozgonną przyjaźń.

Ale wracając do bekonu i jajek w kuchni.
Myliłem się. To była narodowa litewska potrawa. Nazywa się "25 kiełbas zwyczajnych usmażonych na patelni". Niestety mistrz Ulrich nie spisał się do kolacji i po zjedzeniu kiełbas rekonstrukcja bitwy trwała zgodnie z prawdą historyczną, tylko o późniejszej porze. Położyliśmy się z książką. Koło północy któreś z dzieci dostało lanie i wrzeszczało tak, że w Tatrach zeszły lawiny. Potem tłukli się jeszcze, nie wiem do której, jak Witold po piekle. Zasnąłem może jak świtało.
Marzenie!
Niemniej o 5:30 słońce wschodzące do otwartego samochodu - bezcenne. Dyzio bez zdziwienia przyjmuje wszystko co dla mnie jest nowe albo dawno zapomniane.

Ale udało nam się zdrzemnąć jeszcze godzinę, czy półtorej.
Potem prysznic, spakowaliśmy się w pół godziny i uciekliśmy;
z zamiarem dojechania do Nitra, obejrzenia jeziora i potem dalej noclegu na dziko, gdzieś koło Svatej Jury. Droga na wysokości ok 1000m jest komfortowa. Temperatura około 26 stopni Celsiusza. Widoki też atrakcyjne. Jedziemy bardzo powoli.

Ale po zjechaniu na niziny termometr przy autostradzie pokazał 36 stopni i tyle pewnie było. Dyzio siedzi w nogach pasażera, ma tam delikatną klimatyzację, matę chłodzącą, zimną butelkę Evian i ma się świetnie. Ja, prowadząc, mniej. Mnóstwo pracy i uwagi w czasie jazdy zabiera takie ustawienie klimatyzacji z otwarciem okien, żebyśmy się nie przeziębili i nie usmażyli. Dla każdego z nas muszę stworzyć inne, możliwie komfortowe warunki z pierwszeństwem Dyzia, z oczywistych względów. Powoli dochodzę do wprawy.
W krótkich postojach Dyzio nawet nie zdąży się nagrzać. Ale pozostanie na nizinach i bez dostępu do wody nie ma sensu. Minilodówka jest potrzebna i działa.

Zatrzymaliśmy się dwa razy na kawę i potem przed Nitra, żeby sprawdzić trasę.

Przy sprawdzeniu trasy na parkingu (bez wysiadania z samochody) okazuje się, że słowackie autostrady są płatne. Nie mamy winiety.
Na tym samym parkingu podchodzi do drzwi samochodu gruby, obleśny cygan.
"O! Pan z Polski, to świetnie bo ja też. Czy ta droga prowadzi na Wiedeń?
Ile kilometrów do Bratysławy?" Pytania z dupy! "Pan się nie gniewa!? My som bracia, prawda?"

Przestraszyłem się. Poszedł.

Spojrzałem w lusterko. Zobaczyłem zaparkowaną kilkanaście metrów za mną, starą, srebrną mazdę. Wyprzedziłem ją jakieś 50 km wcześniej, dziwiąc się,
że ktoś jedzie wolniej od nas. Potem pojawiała mi się w lusterku.

Za 30 sekund wrócił i zaczął mi, w szparę w uchylonej szybie drzwi, wciskać czarne tekturowe pudełko. "Bracie mój, to prezent dla ciebie, za darmo"
Podziękowałem i powiedziałem, że jeśli mu się uda przecisnąć pudełko przez szparę, wyrzucę je przed wyjazdem z parkingu. Szyby już nie mogłem domknąć przez to pudełko. Naprawdę go nie chciałem; nie wyglądało na nowe...
"Bracie, weź, nie gniewaj się!?"

Poszedł. Wrócił za 30 sekund z nowym nie używanym białym pudełkiem.
"Bracie, kamera samochodowa z gps dla ciebie!"
Zdążyłem zasunąć szybę zanim zaczął wciskać pudełko. Odjechaliśmy. Pojechali za nami. Przeszła mi chęć na oglądanie jezior koło Nitra i na dziki nocleg koło Svaty Jur, też. Zatęskniłem za Austrią. Zgubili się gdzieś przed Bratysławą.
Żałuje teraz. Kamerą byśmy nagrywali podróż i innych cyganów. Ze złotym rolexem, nawet używanym (musiał być w czarnym pudełku), nikt by mnie nie wyrzucił z Dyziem z nic nie serwującej restauracji, albo wiejskiego sklepu.

Następnego dnia, czyli dziś, miałem pojechać na kemping nad Dunajem w Wiedniu
i spotkać się ze Stellą i z Maćkiem. Teraz chciałem dojechać nad Neusiedlerrsee do Rust i tam odpocząć, a przede wszystkim, opuścić Słowację i nie zapłacić pokuty za brak winiety. Niemalejący upał ponownie zweryfikował plany. Stanąłem na stacji i zadzwoniłem do Petera. Nie odebrał.

Te dwa podobne zdjęcia są z całkiem różnych miejsc.

Kemping w Rust jest tak samo zły w tę pogodę jak nad Dunajem.
Poza tym zapragnąłem poczuć się bezpiecznie. Pojechaliśmy w stronę Stockerau.
Mieliśmy się spotkać z Lexi, Pterem, Forentinem i Ferdinandem w Bolonii, ale zmieniłem zdanie. A jeśli ich nie zastanę, zanocuję na Mozartgasse za Sportplatz w samochodzie. Takie dzikie nocowanie mogę w tym momencie lubić.
Peter oddzwonił jak parkowałem samochód przed Gathaus Lucas.

Pierwsze zdjęcie jest ostatniej stacji na Słowacji a drugie z Lucasa.
Dyzio dojechał komfortowo do Lucasa w swojej chłodnej loży.

To była dobra decyzja.
Nocowaliśmy ultrakomfortowo w ultrachłodnej piwnicy domu na Josef Strauss Promenade. Na naszej kołdrze i matce do Yogi. Bez dmuchanego materaca. Na tej gumie nie da się spać. Dyzio je na chodniku przed domem, zrobionym ze starych kafli zerwanych z przedsionka naszego strychu w Moedling, jakieś ćwierć wieku temu...

Materac zamieniałem z Paterem na deskę do kajtu!

Żartowałem.
Ale materac pojedzie na Sardynię. Tam się przyda.