Raczej wszyscy wiedzą, że jest gorąco.
Mój Tata zwykł pięknie mawiać o takiej pogodzie: "Piekło i szatani".
Podczas jazdy, najtrudniejsze było utrzymanie dla nas obu takiego klimatu w samochodzie, żebyśmy się nie upiekli i nie przeziębili jednocześnie.
Obecnie sztuką jest przeżycie dnia we względnym komforcie. Z dużą uwagą na niewielką masę Dyzia.
Ale to się dobrze udaje od rana.

Do południa kąpiemy się w potoku i w łazience, jemy bułki z masłem i marmoladą, etc...
A potem siedzimy w chłodnej świetlicy, popijając Roemerquelle z lodówki i cappucino z automatu, czekając na wieczorne ochłodzenie.

O dziewiętnastej spacer do jeziora, lepiej powiedziawszy do restauracji nad jeziorem. A jeszcze lepiej, to mój spacer, bo Dyzio maszeruje w plecaku.

Wczoraj Dyzio był nieznośny, pewnie z powodu moich sardynek na kolację i rozczarowania brakiem własnego połowu. Dziś zasnął spokojnie przy stole, bo zamówiłem hausgemachte Krauterspaetzle mit Scwammerln und frischen Parmesan in Rahmsauce.

Do czasu, aż nie poczuł i zauważył Retriwera pod sąsiednim stolikiem, któremu zrobił awanturę. Potem już był nieznośny. Cieszy mnie jego dobra forma!

W drodze powrotnej na kemping chłodził się jeszcze nad jeziorem.

Drogę powrotną zna na pamięć i ciągnie na swoją kolację.

Przy wjeździe do naszego kempingu jest taki znak. Nie wiem kto na świecie ma jeszcze znaki z taką grafiką? Indie? Wielka Brytania?

Może ma to w tym miejscu swoje uzasadnienie.
To nie jest zjazd ciągników oldtimerów.
To Pan rolnik wraca do domu traktorem starszym niż ja.

A na kempingowym parkingu stoi zaparkowany taki egzemplarz.
Stan idealny. Wewnątrz też. Podobny stylistycznie temat do Misubishi Pajero, które oglądałem z Michałem dwa miesiące temu za Kielcami.
W tylnych drzwiach ma klamkę od wewnątrz; chromowaną.
Tego nam w J9 brakuje. Wychodzę rano drzwiami pasażera.


Ta podróż nie będzie tańsza niż poprzednia. Wszystkie pieniądze zaoszczędzone na noclegach wydaję na "odpowiednie" jedzenie. Wieczorem. Po tygodniu, będę wyglądał jak mój "Busenfreund" B!
Niemniej w takiej aurze, wolę takie proporcje wydatków i przebywanie na dworze przez większość jednak czasu, pomimo temperatur. Mniej wolę konsekwencje.
Dyzio jest z pewnością w lepszej formie niż ja.
Ponieważ to nie jest blog kulinarny o kuchni Austriackiej, jutro nie będzie już raczej o czym pisać.
Chyba, że o awanturach Dyzia w restauracji nad jeziorem.
