Nie będzie chronologicznie.
Właśnie wyprosili nas z restauracji na kempingu, która nic nie serwuje, bo Dzyio. Wcześniej ze sklepu.
Osiem godzin temu wyjechaliśmy z Niżnej. Jakbym już tydzień był w drodze.
Mam opryszczkę na wardze na twarzy a drugą też, gzie indziej.
Koła Toyoty były przykręcone na stałe. Mechanicy naprawiający tiry ledwo je odkręcili.
Jeziora byłyby piękne, gdyby nie ludzie, parkomaty, motocykle i my.
Jedynym interesującym miejscem była dolina Białego Potoku koło Zuberca.
Dyzio się wykąpał, napił mułu i zjadł kamienie i do tej pory żyje.
Kamping był niezły i nasze jedzenie również (bo od rana nic nie jadłem).
Niemniej już nie jest. Przyjechali Litwini z dziećmi dwoma samochodami.
Zaparkowali metr od nas. Dzieci biegają z mieczami. Nie zwrócę uwagi, bo to może bitwa pod Grunwaldem.
Ponieważ wyrzucili nas z restauracji, piszę w kuchni z Dyziem na kolanach, a na moich plecach, ktoś smaży jaja na boczku.
Dobranoc.























