Przeskocz do treści

2

Ostanie zdjęcie z okna naszego wagonu przed snem.
I pierwsze po przebudzeniu.
W nocy było zimno, ale radzimy sobie już z regulacją ciepła i wilgotności.

Jak tylko otworzyłem oko (jak mówi moja Mama), powitał mnie taki widok z za
moskitiery.

Dyzio o tej porze już aktywny.
Pieczywo i masło zabraliśmy z restauracji poprzedniego dnia.
Tak zwykle robię i cieszy nas to rano. Poza restauracjami i stacjami benzynowymi nie zrobiliśmy żadnych zakupów. Produkujemy minimalną ilość śmieci. Każdego dnia mieści się w woreczku na potrzeby Dyzia!

Pro memoria; naszych poranków.

Jesteśmy gotowi do wyjazdu, ale nie mogę się rozstać z tym jeziorem
bez kąpieli. Mówiono mi o ciepłych alpejskich jeziorach. Myślę, że polega to na tym, że temperatura powietrza jest większa niż wody.
W tym wypadku tak nie jest. Urwało mi dupę z zimna.

Ostatnie zdjęcie tej wody.
Za Hellstadt.
Jedziemy na wschód.
Właściciele kempingu byli dla nas bardzo serdeczni.
I tak nas pożegnali. Lubię ich dużo bardziej niż ich kemping.

Architektura.

GPS pokazywał 2h15min do celu.
Droga zajęła nam 4,5h. To się sprawdza, że potrzebujemy na podróż drugie tyle.
Bo muszę zbaczać.
Jedziemy tylko lokalnymi drogami i bardzo wolno.
A one oferują zboczenia. Do doliny jakiejś rzeki...

Po oględzinach mostu i oferowanego na nim rosnącego obiadu,
postanowiłem, po ostatnich doświadczeniach, że nie!

Ale Dyzio; ten Diabeł Wcielony, namówił mnie żeby jechać.
Ze zredukowaną skrzynią i zapiętym środkowym dyferencjałem.

Po 3 km dojechaliśmy do gospodarstwa.
Dalej, szczęśliwie nie było drogi.
Upolowaliśmy zdjęcie koguta i wróciliśmy, z zapiętym reduktorem, na główną drogę. Reduktor się przydał, a lusterka, tym razem, zamknęły się same (?!).

Jesteśmy w dolinie rzeki, korycie ze skał wapiennych.
Tej rzeki, którą przekroczyliśmy zgniłym mostem.
Woda krystaliczna i zielona. Może rudy miedzi. Nie ma ryb.
Są kajakarze. Rafting, nawet mnie, podobał by się w tym miejscu..
Jestem w trampkach. W Austrii nie można nosić trampek, tylko buty do chodzenia po górach.
Zszedłem na dół, do rzeki. Szczęśliwie bez Dyzia. Ten spał smacznie.
Wróciłem na górę w moich trampkach, ale na czworaka.

Dojeżdżamy do Lunz am See.
Ponownie w tej podróży; ale z przeciwnej strony.
Dokumentacja kawy na stacji jest obowiązkowa.
Dyziowi zimno.
Mnie też. Adrenalina spada.

Dojechaliśmy do "Naszego" kempingu nad Lunzsee.
Dyzio, poznał miejsce i już jest u siebie.

Ten numer 92, naszego miejsca nad potokiem, zabraliśmy z tego kempingu
niechcący, jadąc w stronę Stelvio.
Zadzwoniłem potem do właścicielki z przeprosinami.
Powiedziała, że nie ma problemu, mają ich pod dostatkiem.
Dziś było miło, wrócić z tym numerem i zająć to samo miejsce nad potokiem.

Organizacja obozu zajmuje nam już niewiele czasu.
Fotel reportera rozłożyłem po raz pierwszy. Dla Dyzia, chyba.
Suszenie ręczników na jeszcze gorącej masce J9 udaje się.
Idziemy spać. Nad potokiem.
Na śniadanie mamy zamówione dwie bułki. Masło mamy z ostatniej przełęczy.

Krowice,
to są.
Nie pamiętam czy widziałem w naturze kozice.
Kozy, tak. Biorę od nich mleko i ser. Z Adampola, niedaleko Nadkola.
Mają 7 ha łąki i siedzą na drzewach jedząc gałęzie, albo na dachu jedząc gazetę. Może dlatego tak mi ich produkt smakuje?!

Poznaliśmy polsko-włoską parę z Wohnwagen i uroczym pitbullem.
Amore mio!
Prawie ich wyrzucili z kampingu za grill.
Grozi 7000 EUR kary. Tu wszystko jest verboten.
Pinkeln und Kotzen auch. Ale o tym później...

W nocy i rano leje.
Mamy Mannerschnitten, wodę i Bukowskiego.

Rano leje.
Mamy z Dyziem różne zdania na temat medium jakim jest śpiwór.
Ja się gubię.
Wkładam nogi do kaptura, potem nie znajduję zamka itd.
Dyzio od razu mości mi się w nogach. Znaczy w kapturze.
Przegapił przez to poranny Apfelstrudel, kupiony jeszcze nad Riegsee.
Bardziej Apfel, niż Strudel. Pyszny.

Pro memoria, tych chwil z zaspanym Dyziem.

Warunki reportera.

Zdjęcie załączam, ponieważ zapomniałem monety do prysznica z recepcji.
Dziś rano kąpałem się w jeziorze.
Wstyd powiedzieć, wypłukałem też szufladę z rozlanym dodatkiem do paliwa,
która była przyczyną moich wczorajszych zmartwień.

Kamping należy do Lorenzo.
Lorenzo jest grubym, łysym Włochem, z kitką i rogowymi okularkami.
Jest ulepiony ze starego twarogu. Poczułem antypatię. Stała (!) do niego kolejka. Usiadłem w fotelu i poprosiłem o zimny drink.
On też poczuł antypatię.
Ponieważ zarezerwowałem miejsce na Wohnwagen a jestem PKW, trzymał mnie w recepcji trzy kwadranse, narzekając.
Włoska świnia sprawdzała mnie dokładnie w internecie przez te trzy kwadranse.
Miałem czas a Dyzio się chłodził, na kamiennej posadzce.
Potem przyszedł na kolana i dał mi buziaka,
a Lorenzo dał mi najlepsze miejsce na swoim kempingu.
Polubiliśmy się.

Kemping jest nie w moim guście. Wszystko tutaj jest piękne.
Nawet wypchany zając w recepcji, stojący na dwóch łapkach.
Brama i Tamara Łępicka.
Są bardzo mili sąsiedzi ale też szlachetne towarzystwo z Wiednia.
Herr Buergermeister von Pinkelburg i Herr Hofraat von Kotzstein, z żonami.
Piją do upadłego, prowadząc inteligentne dyskusje.
Ich muss pinkeln gehen und ist mir ein wenig zum kotzen.

A tego Steyera żal. Chciałbym go mieć
Takie, w idealnym stanie pracują w Lunz am See.

Na noc nasza markiza została zwinięta i przyczepiona magnesami do ramy.
Szedł szturm.

Zostawiliśmy ją na żywopłocie, żeby dalej mokła, albo się suszyła
i musieliśmy jechać.
W lewo...
Gdzieś za Obertraun.

Czyli do Aussee.
Przez kolejną przełęcz.
Kopenpass.
Gdzieś tam jest Dachstein.

Aussee to Kur-Ort.
Nie robię zdjęć, bo nie ma gdzie zaparkować.

Wracamy.
Ale zbaczamy na obiad.
Nad potok.
Traun. Alles klar?
Strozzaparetti mit feinem Reh-Ragu und heimishcen Eierschwammeln mit Parmezan.
Nawet mi nie jest przykro.
Cały czas myślę czy Dyzio się nie przytruł.
Ale gdzie tam. Ragu go budzi do nad aktywności.

Dyzio nad Traun i struktury.
Jesteśmy w Steiermark, Salzkammergut.

W Traun pływają kajakarze ekstremalni.
Niektórzy przyjeżdżają pociągiem.
Który staje na przejeździe, żeby ich zabrać albo wysadzić.
Gdzieś na końcu pociągu biegnie pan z kajakiem na głowie, żeby nie blokować przejazdu.

Blick auf Obertraun.
Und mir fahren dann zuruck Ham.

Co nam się nie udaje.
Ron Goodwin & Co. każą na m ponownie zboczyć.
Z drogi.

Trafiamy na miejsce przyjazne dla psów.

Kolejka na Dachstein.

Na drugim zdjęciu wagoniki się minęły.
Zdrajca jedzie w tym z bombą...

Nie chcę zabierać Dyzia na górę.
Jesteśmy przygotowani, ale to może za długo i zimno trwać.
Nie mam lęku wysokości ale boję się mojej klaustrofobii.
W towarzystwie grupy Japończyków.
Wjedziemy tam J9.

Nur ein Scherz.
Wracamy na kemping. Korzystam ze słońca. Suszę klamoty a Dyzio odpoczywa.
Klarujemy wóz na noc, przygotowany na burze i deszcze...

Eh. Piszę na tarasie restauracji kempingu.
Dyzio śpi obok, w kabaciku, otulony kocykiem.
Właśnie przyszła żona Lorezo.
Włożyła mi dwie poduszki pod dupę i otuliła kocem.
Podwójnie.
Wzruszyłem się.
Kiedyś mogłaby być piękną Włoszką; ale nie była.

Lubię te wszystkie włoskie świnie.

Dyzio już gotowy do kolejnych akcji.

Zostawiliśmy klar i idziemy do restauracji Lorenzo,
która dziś już nie jest taka okropna jak wczoraj.
Wieder eine Ehrafahrung...

Osiągnięcie kolejnego jeziora w Obertraun trwało 5 godzin.
O szczegółach tego planu napiszę jutro jak sieć pozwoli.

Teraz mamy burzę, deszcz, wiatr i czekam tylko aż mi wyrwie śledzie i haki z magnesami wybiją mi szyby.

Wg opisu: Kemping nad idyllicznym jeziorem.
Zgadza się, tyle, że podobnie jak na Stelvio i Słowacji.
Dramatycznie ciasno, gęsto, etc...
Bynajmniej nie idyllicznie dla nas, chociaż mamy miejsce 3m od jeziora.
Nie chcę zawieść obserwatorów podróży Dyzia, ale maszyna się wyłącza.

Toaleta.
Załączam tez zdjęcia pro memoria różnych warunków tych czynności.
Ostanie zdjęcia, tankowanie naszej alpejskiej wody z nad Reschensee,
do naszej czarodziejskiej podróżnej butelki i włączenie chłodzenia.
Uciekamy z tego miejsca.

Podła stacja. Podła kawa. Podła pogoda.
Koło Salzburga.
Nawet nie zatankowałem.

Szukałem potem stacji benzynowej w pampie.
Odkryłem na stacji, że przyjemny zapach w samochodzie nie jest ze spalonego na przełęczy sprzęgła, ani z waniliowego zapachu, który kupiłem na stacji.
Pochodził z dodatku do paliwa, który dostałem w Słowacji od Martina.
Wylał się pod siedzeniem Dyzia. Szczęśliwie dziś siedział na górze podczas podróży.
Nie otruł się. Ponownie się chłodzi.

4

...
Chcemy przejechać przez Stelvio Pass.
Ale nudzi mi się już na serpentynach i chcę zobaczyć naszą drogę z góry. Wjeżdżam na boczną drogę do jakiejś wsi. I to się udaje.

Założyłem sobie pętlę na szyję.

GPS prowadzi nas na główną drogę, trawersem niżej, niż tą którą wjechaliśmy. Zapowiada się obiecująco dla manie i J9.
Ale po 200 m miękkiej drogi gruntowej mam z prawej przepaść a z lewej skałę. MR2 by nie przejechała a jest wąsko. Boję się o prawe koła. Prawe lusterko zamyka się samo o skałę. Mogłem je zamknąć, nikt za nami nie jechał i nie wyprzedzał. Naprawdę. Mam przed sobą jeszcze 1700 m tej drogi i dalej nie jest lepiej. Na końcówce zamykam oczy i jadę.
Porysowałem lakier na plastiku nadkola.
Tania nauka. Zaliczam do kosztów eksploatacyjnych, podobnie jak wspomnianą wcześniej, kratkę wentylacyjną.
Ograniczyło to moje zaufanie do GPS. A jazda w teren jest cały czas podobna do jazdy samochodem z początku XXw. Najpierw idzie człowiek z chorągiewką, bada, ostrzega. Potem jedzie samochód.
Przypadek ten, szczęśliwie również ostudził moje chęci zbaczania z drogi na Stelvio Pass. To jest poza tym niemożliwe. Wszystkie boczne drogi są starannie zamknięte.
Więcej zdjęć nie ma. Pozostały emocje.
Grzegorza K. ucieszy ten wpis.

Rogatki graniczne w Stelvio Pass.
Dobudowane bunkry na starej substancji. Strzelnice w betonowych i stalowych ścianach są skierowane w stronę Austrii.

Odpoczywamy chwilę po serpentynach.
Mijanie samochodów i motocyklistów na agrafkach jest niełatwe.
Wyprzedzanie rowerzystów jeszcze trudniejsze. Jednych i drugich są setki.
Już o tej porze.
Wiele osób na rowerach jest starszych ode mnie. Spotykamy dwóch Polaków.
Przyjechali tutaj ze Skandynawii. Spali mało.
Potem, przy zjeździe, nas wyprzedzili...

Jedziemy do tego czarnego punkcika.

Autobus. Miejski. Zgubił się.
Pan palił papierosa, prowadził jedną ręką, rozmawiał przez telefon i był uśmiechnięty od ucha do ucha.
Ja trzymam kurczowo kierownicę. Puszczam na zmianę biegów 1, 2 i jestem pewnie kurczowo uśmiechnięty.

Do punkcika jeszcze parę zakrętów.

Punkcik.

Struktura.

Ale to podobnie jak w Słowacji.
Pięknie, jak nas tutaj nie ma.
Kiedyś to była droga przez góry. Teraz to jest atrakcja turystyczna.

Setki BMW GS 1200.

Pętla autobusów miejskich.
Bez komentarza.

Kierunek przejazdu był właściwy.
Zjazd jest bardziej przyjazny i oferuje szersze perspektywy.
I nieruchomości.

Odpoczynek w trakcie zjazdu.
Dyzio zaprzyjaźnia się z lodowcem i potokiem.
Niestrudzony on jest.

Krowa. Z dzwonkiem. Na serpentynie.
Nie próbujemy nawiązywać relacji międzygatunkowych.

Tam, na dole, chciałbym kawę.

Dostaję kawę na stacji benzynowej.
Kosztuje 2 Franki (!)
Wyjechaliśmy z Austrii do Włoch a teraz jesteśmy w Szwajcarii.
Nie, żebym to zaplanował.
Chciałem jakoś inaczej wrócić...
Ale to też się nie udaje. Pani na stacji benzynowej, mówi, że wrócimy ponownie przez Nauders, albo możemy zawrócić.
Dziś już nie zawracam do przełęczy.

Mieliśmy nocować w innym miejscu, ale w planie miały być jeziora.
Dojechaliśmy nad Achsensee.
9 godzin w podróży. Obaj jesteśmy zmęczeni.

2

W porównaniu z Bawarczykami, Tyrolczycy wypadają bardzo przyjaźnie.
Może to kwestia zawodowa. W tej miejscowości nie ma ani jednego domu.
Tylko pensjonaty i małe hotele.

Przez tę miejscowość przejeżdża 1000 motocykli dziennie. Albo więcej.
Z wielu krajów.
Połowa z nich to BMW GS1200.

Dyzio próbował w kawiarni ułożyć się do snu.
Zasnął chwilę później w pokoju. Jak kamyczek.
To był długi dzień.

Obiecałem zdjęcie Extrawurstsemmel kupionej wczoraj w Ga-Pa, która była przyczyną ambarasu z kratką wentylacyjną.

Urząd gminy, stanu cywilnego i meldunkowy. Hm...

Relacje międzygatunkowe.
Dyzio zjadłby tę klacz z kopytami. Ale podobnie zareagował półtora roku temu na klacz Fabriano w Monte Carlo. A potem się zakochał.

Struktury.

Jak piszę, że Austria jest bajkowa, to myślę, że jest bajkowa.

Shciessstand (strzelnica?) arcyksięcia Rudolfa.
Lubię tę architekturę, dobudówki i działkę.

Most nad strumieniem się wali.
Ale musimy pod nim przejść. Po drugiej stronie, warsztat naprawczy mostu.
Stoi tutaj już długo, Też dobra, bezpretensjonalna architektura.

Jesteśmy na względnie dużej wysokość, ale ponownie jest gorąco.
Dyzio woli chłód betonu niż moszczenie się w kocyku.

2

Przeszło tydzień temu wyjechaliśmy z Niżnej we wschodnie Tatry.
Dojechaliśmy przez nieuwagę nad Riegsee.
Bawarczycy nie przekonywali mnie, że kałamarnica pochodzi z ich jeziora.

O wschodzie zatankowałem alpejską wodę do naszego kanistra, która podobno jest lepsza niż każda mineralna i zrobiłem zdjęcia jeziora. Dyzio spał!

Wróciłem po 10 minutach.
Już był spłakany i widocznie stając na drzwiach kierowcy zamknął od środka samochód, z kluczem w stacyjce.

Mam przymocowany do ramy podwozia szczelny pojemnik z zapasowym kluczem.
Nie był potrzebny. Drzwi pasażera się nie zamknęły.
Zjedliśmy na śniadanie bułkę zabraną z Lunz am See. Zrobiliśmy, decyzją Dyzia, krótki spacer na łąki i gotujemy się do wyjazdu.

Wszędzie spotykamy klasyki. Ten należy do naszego sąsiada. Starszego, bardzo sympatycznego pana, który oferował nam wszystko czego byśmy na kempingu potrzebowali. Jak do tej pory radzimy sobie.

Wczoraj w bibliotece przy saunie, wymieniłem kupione w Stockerau 3 CD's; Boba Marleya i Ninę Simone, na trzy książki. Z dużą przyjemnością.
Znalazłem zagubione w samochodzie Mannerschnitten. Zjadłem na deser po śniadaniu.

Nasza poranna toaleta zwykle podobnie wygląda.
Dyzio raczej zadowolony moją obecnością.
Jedziemy w stronę Garmisch-Partenkirchen.

Chciałem odwiedzić z Dyziem GAPA.
Ale po tym śniadaniu, chciałem też zapewnić nam następne, większej jakości.
Extrawurstsemmel! To nie miał być blog kulinarny, ale znawcy wiedzą o jakim klasycznym smakołyku piszę.
Odwiedziny w GAPA miały być dedykowane Gapie. Brakuje mi jej.
Wcześniej myślałem, brak jest stanem niepożądanym. Zmieniłem zdanie.
Kupiłem tę ekskluzywną potrawę gdzieś po drodze u rzeźnika, ale jak lokowałem ją w naszej lodówce z tyłu samochodu, Dyzio wyskoczył ze swojego miejsca na parking. Za potrawą.
Zapinam go zawsze. Do achterpiku. Wyrwał kratkę wentylacyjną w samochodzie.
Pożyteczne doświadczenie, na pustym parkingu. Kratkę wymienię, Dyzia nie.
Muszę go zapinać do trwałych elementów. Na zdjęciu widać nowe mocowanie.

P.S. Rzeźnik był właśnie w Garmisch-Partenkirchen, ale tego nie zauważyłem i pojechałem dalej...

Kawa. Klasyki. Detale. Dyzio. Śmietniki przy drodze.

Jedziemy w stronę Zugspitz. I dojeżdżamy.

Na Fernpass zastajemy korek. Bez ruchu.
Ale odkrywamy możliwość drzemki z nową książką, bez składania siedzeń.
Wyborne.

Przed korkiem nas to nie chroni.
Tunele są remontowane. Przynajmniej czekamy razem z Charlsem Bukowskim.
Miałem o tym nie pisać...
Ale staliśmy potem jeszcze raz w drugą stronę, bo przegapiłem zjazd.
Ale tyko kwadrans.
Tunele są już nie dla mnie. Ostatni miał ok 12km. Kręci mi się w głowie i zasypiam.

Wyżej tęsknimy za staniem w korku. Pogoda nas nie oszczędza.

Kawa w Nauders.
Nie chcę dziś organizować noclegu w deszczu.
Ta podróż, którą GPS organizuje w dwie godziny, zajęła nam blisko sześć.
Widzę Pensjon Tirol (z czerwonym dachem) z żółtą tabliczką ZIMMER FREI.

Ponieważ na odcinku 300m udało mi się trzy razy zabłądzić jadąc do Pensjon Tirol i zaparkować na jakimś prywatnym gruncie, będziemy nocowali gdzie indziej. Ale niedaleko.
W międzyczasie znów świeci pełne słońce, ale nie jestem rozczarowany brakiem noclegu na kempingu do którego nie dojechaliśmy.

Dyzio oswoił nowy lokal.
Ja oswoiłem widoki z naszego kolejnego tarasu.
Odpoczniemy parę dni w tych, niegodnych naszej wyprawy warunkach, i zobaczymy co dalej.

2

Mieliśmy pojechać nad Staffelsee.
Ale jesteśmy nad Riegsee. Oczywiście.
W drodze spotkaliśmy gawrona(?). Nie bał się nas, ale jechać z nami nie chciał.
Parking z toyką wydawał się być przeznaczony do noclegu, ale Państwo z Wohnmobil, powiedzieli, że nie!

Pojechaliśmy dalej na Apfelkuchen nad Riegsee.
Nie ryzykowałem już Apfelstrudel. Nie chcę już mięsa po Weisswurst.
Zostaniemy tutaj.

Pada.
Musimy się na przemian, wietrzyć i uszczelniać.
Ładować baterie komputera też szczelnie.

Widok z naszego tarasu i na nasz taras.

Takie mamy miejsce pracy.
Nie chciałbym zawieść zainteresowanych przygodami Dyzia.

Jesteśmy w mieście. Tutaj przebywają Dauerkemper.
Jesteśmy wyjątkiem. Często.

Mój Kochany Terier. Choć nie mój.

Dauerkemper.
Stoją tutaj od zawsze i mieszkają.
GAP. Garmisch-Partenkirchen.

Głodny byłem. W karcie kantyny było Kaesekuchen.
Zapomniałem, że jestem w Niemczech. To nie jest Kaese tylko Topfen.
Chciałem kisz z serem.
Zresztą Niemcy z prowincji udają, że nie rozumieją i mają chęć na nauczenie mnie niemieckiego.

Dyzio ulokowany w nowym noclegu.

Pada. Próbujemy się uszczelniać na noc. Folia się jeszcze nie przydała do ryby. W nocy nieco szeleściła, ale i tak spaliśmy.

Wieczorem zamówiłem w kantynie Weisswurst. Musiałem. Jestem w Bawarii.
Wyglądam już w pasie też jak Bawarczyk...

Zabrałem z Lunz am See książkę z kempingu. Nieużywaną.
Wiem teraz dlaczego nie była czytana. Ale na sen jest świetna.

Wschód nad Chiemsee.

Namawiam zaspanego Dyzia na siusiu i spacer.
Udaje się i wszystko jest pachnące i ciekawe, nawet w tej porze.

Szybkie śniadanie, ostatnie zdjęcie jeziora i odjazd.

6

... nuda.
Dobrze spałem, ale głód mnie obudził i musiałem pójść do lodówki
po batonik milki. Niebo gwiaździste bardzo i świetliki fruwają.
Nieba się nie da sfotografować ale mnie tak.
Dyzio śpi snem sprawiedliwego.

Świt nas obudził i głód ponowny.
Dyzio gotowy do akcji. Ostatnia kąpiel w potoku i w łazience w tym przyjaznym miejscu.
Akumulator nieco rozładowany, widać na wskaźnikach.

Pierwsza kawa, na stacji benzynowej, gdzieś na zachód od Lunz am See. Skromna.

Druga mniej skromna, w Mondsee. Dyzio chciałby awantury albo przyjaźni ze wszechobecnymi psami szwajcarskimi.

Jesteśmy nad jeziorem. Zbiera się na burzę, ale cały czas temperatura wysoka.

Amadeus...
Chciałem nakarmić Dyzia Mozartkugelln, ale po tym jak nawigacja i drgowskazy
zaprowadziły nas po raz trzeci gdzieś w dupę, postanowiłem opuścić Salzburg.
Kupię mu na stacji benzynowej przy następnym tankowaniu.
Poza tym, to się udało. W Salzburgu znalazła nas burza.
A mnie się chciało siusiu. Sikałem w Berufsschule Salzburg. Przeżycie.
Dyzio niewzruszony.

Nawigacja poprowadziła nas przez przedmieścia. Wjechaliśmy na autostradę na zachód, już za niemieckimi rogatkami granicznymi. I dobrze.
Lexi mówiła, że trzeba czekać na granicy, jadąc przez deutsces Dreieck i każde auto jest kontrolowane.
Na autostradzie korki i kolejne uzasadnienia dla grafiki znaków drogowych.
Zobaczymy jakie są w Niemczech...
Dwa razy próbowałem kupić Lancię Fulvię I. Dobrze, że nie wyszło.

Pierwszy widok Bawarskiego Morza.

I naszego kempingu.

To jest piękny projekt, ale byśmy się w tym nie wyspali.
I nie dojechali...

2

Raczej wszyscy wiedzą, że jest gorąco.
Mój Tata zwykł pięknie mawiać o takiej pogodzie: "Piekło i szatani".
Podczas jazdy, najtrudniejsze było utrzymanie dla nas obu takiego klimatu w samochodzie, żebyśmy się nie upiekli i nie przeziębili jednocześnie.
Obecnie sztuką jest przeżycie dnia we względnym komforcie. Z dużą uwagą na niewielką masę Dyzia.
Ale to się dobrze udaje od rana.

Do południa kąpiemy się w potoku i w łazience, jemy bułki z masłem i marmoladą, etc...
A potem siedzimy w chłodnej świetlicy, popijając Roemerquelle z lodówki i cappucino z automatu, czekając na wieczorne ochłodzenie.

O dziewiętnastej spacer do jeziora, lepiej powiedziawszy do restauracji nad jeziorem. A jeszcze lepiej, to mój spacer, bo Dyzio maszeruje w plecaku.

Wczoraj Dyzio był nieznośny, pewnie z powodu moich sardynek na kolację i rozczarowania brakiem własnego połowu. Dziś zasnął spokojnie przy stole, bo zamówiłem hausgemachte Krauterspaetzle mit Scwammerln und frischen Parmesan in Rahmsauce.

Do czasu, aż nie poczuł i zauważył Retriwera pod sąsiednim stolikiem, któremu zrobił awanturę. Potem już był nieznośny. Cieszy mnie jego dobra forma!

W drodze powrotnej na kemping chłodził się jeszcze nad jeziorem.

Drogę powrotną zna na pamięć i ciągnie na swoją kolację.

Przy wjeździe do naszego kempingu jest taki znak. Nie wiem kto na świecie ma jeszcze znaki z taką grafiką? Indie? Wielka Brytania?

Może ma to w tym miejscu swoje uzasadnienie.
To nie jest zjazd ciągników oldtimerów.
To Pan rolnik wraca do domu traktorem starszym niż ja.

A na kempingowym parkingu stoi zaparkowany taki egzemplarz.
Stan idealny. Wewnątrz też. Podobny stylistycznie temat do Misubishi Pajero, które oglądałem z Michałem dwa miesiące temu za Kielcami.
W tylnych drzwiach ma klamkę od wewnątrz; chromowaną.
Tego nam w J9 brakuje. Wychodzę rano drzwiami pasażera.

Ta podróż nie będzie tańsza niż poprzednia. Wszystkie pieniądze zaoszczędzone na noclegach wydaję na "odpowiednie" jedzenie. Wieczorem. Po tygodniu, będę wyglądał jak mój "Busenfreund" B!
Niemniej w takiej aurze, wolę takie proporcje wydatków i przebywanie na dworze przez większość jednak czasu, pomimo temperatur. Mniej wolę konsekwencje.
Dyzio jest z pewnością w lepszej formie niż ja.

Ponieważ to nie jest blog kulinarny o kuchni Austriackiej, jutro nie będzie już raczej o czym pisać.
Chyba, że o awanturach Dyzia w restauracji nad jeziorem.

Wieczór był już chłodny. Spałem źle i nad ranem ponownie.
Dyzio oczywiście bez problemów. Dziś śpimy dodatkowo w spiworze.
W nocy jest 15 stopni.

Tutaj usmażymy naszą rybę.

Kiedyś chciałem Maggiolinę do Landrovera, ale wolę aktualne ekstremalne rozwiązanie.

Po zastosowaniu wszystkich patentów samochód pozostaje w środku chłodny,
pomimo tego, że do popołudnia stał w słońcu. Srebrny samochód, dobry samochód. Jesteśmy na wysokości 540 m.n.p.m.

Zostajemy tutaj na resztę wakacji.

Strumień, jezioro, chłód.
Wszyscy zostawiają otwarte namioty i samochody, komórki i notbooki ładują się
zgodnie w chłodnej świetlicy, gdzie siedzę z Dyziem w największy upał, chociaż tabliczka głosi, że psy zostają na zewnątrz. Dla właścicieli, którzy prowadzą ten kemping od 41 lat Dyzio też nie jest psem. Zamawia się bułeczki do kuchni na śniadanie a wszystko co kosztuje dodatkowo bierze się samemu z lodówek i szafek a pieniądze wrzuca do skarbonki.
Pytałem jakąś Panią, która też mieszka na kempingu o pralkę i proszek. Pranie kosztuje 1 Euro (taniej niż w domu) a Pani przyniosła mi swój płyn do prania.
Pięknie opisany.

Po co mi jakieś nocowania na dziko i niepotrzebny stres.

Dzisiaj Dyzio pozwolił się nosić nad jezioro.

A nawet po nim wozić. Przygotowujemy się do kłusowania...

Troszkę prowadził sam.

A na kolację były sardynki z grila.
W restauracji ekskluzywnej restauracji obok wypożyczalni łodek nad jeziorem.
Zostaję.

1

Tankowanie i kawa gdzieś w okolicach Tulln.
Kierujemy się na zachód a nie na południe.

Na autostradzie jedziemy z prędkością nie większą niż 120 km/h, na drogach lokalnych maksymalnie 80 km/h oglądając krajobrazy.
Austria jest jednak bajkowa, ale nie zatrzymuję się żeby robić pocztówki, bo nigdzie nie dojedziemy.
Następna kawa z dodatkiem już w Gaming, Mariazell.

Jesteśmy na Campingu nad strumieniem wpadającym do Lunzersee.
3 metry od strumienia. Dyzio jak zawsze nie jest zaskoczony nową sytuacją.

Wybraliśmy się nad jezioro na zupę rybną.
Może jutro ugotujemy własną...
Jestem przekonany, że Dyzio marzy o łowieniu ryb z łódki!

Dziś też będziemy oglądać gwiazdy nad strumieniem.

Dyzio po spacerze i kolacji już gotowy do spania na nowym materacu.

Ale jego fani czekają pewnie na relację. Nie można ich zawieść...

1

Dzyio czeka pod platanem na Matjasa, na dworcu w Stockerau.

Byłem zawsze zachwycony tym, że Austriacy nie zniszczyli takich pomników i nie usunęli Rosjanina ze złotą czarną ze Shwarzenbergplatz. Okazuje się, że reguluje to umowa z 1955 roku zawarta z czterema okupantami...

Barbares w Lucas

Dyzio wzruszył mnie do łez.
Zaciągnął mnie na spacer do domku na Mozartgasse, gdzie mieszkaliśmy w Stockerau w zeszłym roku w naszej Mille Miglia tour,
stanął przed furtą i czekał żeby wejść. To kilka ulic dalej od miejsca gdzie jesteśmy i parę zakrętów. Sam się czasem gubiłem. Jestem zdziwiony, że on pamięta.

Drzemka po śniadaniu, przed odjazdem.

...przed wyjazdem. Czyli jak straciłem złotego rolexa i luksusową kamerę oraz pogrzebałem szanse na dozgonną przyjaźń.

Ale wracając do bekonu i jajek w kuchni.
Myliłem się. To była narodowa litewska potrawa. Nazywa się "25 kiełbas zwyczajnych usmażonych na patelni". Niestety mistrz Ulrich nie spisał się do kolacji i po zjedzeniu kiełbas rekonstrukcja bitwy trwała zgodnie z prawdą historyczną, tylko o późniejszej porze. Położyliśmy się z książką. Koło północy któreś z dzieci dostało lanie i wrzeszczało tak, że w Tatrach zeszły lawiny. Potem tłukli się jeszcze, nie wiem do której, jak Witold po piekle. Zasnąłem może jak świtało.
Marzenie!
Niemniej o 5:30 słońce wschodzące do otwartego samochodu - bezcenne. Dyzio bez zdziwienia przyjmuje wszystko co dla mnie jest nowe albo dawno zapomniane.

Ale udało nam się zdrzemnąć jeszcze godzinę, czy półtorej.
Potem prysznic, spakowaliśmy się w pół godziny i uciekliśmy;
z zamiarem dojechania do Nitra, obejrzenia jeziora i potem dalej noclegu na dziko, gdzieś koło Svatej Jury. Droga na wysokości ok 1000m jest komfortowa. Temperatura około 26 stopni Celsiusza. Widoki też atrakcyjne. Jedziemy bardzo powoli.

Ale po zjechaniu na niziny termometr przy autostradzie pokazał 36 stopni i tyle pewnie było. Dyzio siedzi w nogach pasażera, ma tam delikatną klimatyzację, matę chłodzącą, zimną butelkę Evian i ma się świetnie. Ja, prowadząc, mniej. Mnóstwo pracy i uwagi w czasie jazdy zabiera takie ustawienie klimatyzacji z otwarciem okien, żebyśmy się nie przeziębili i nie usmażyli. Dla każdego z nas muszę stworzyć inne, możliwie komfortowe warunki z pierwszeństwem Dyzia, z oczywistych względów. Powoli dochodzę do wprawy.
W krótkich postojach Dyzio nawet nie zdąży się nagrzać. Ale pozostanie na nizinach i bez dostępu do wody nie ma sensu. Minilodówka jest potrzebna i działa.

Zatrzymaliśmy się dwa razy na kawę i potem przed Nitra, żeby sprawdzić trasę.

Przy sprawdzeniu trasy na parkingu (bez wysiadania z samochody) okazuje się, że słowackie autostrady są płatne. Nie mamy winiety.
Na tym samym parkingu podchodzi do drzwi samochodu gruby, obleśny cygan.
"O! Pan z Polski, to świetnie bo ja też. Czy ta droga prowadzi na Wiedeń?
Ile kilometrów do Bratysławy?" Pytania z dupy! "Pan się nie gniewa!? My som bracia, prawda?"

Przestraszyłem się. Poszedł.

Spojrzałem w lusterko. Zobaczyłem zaparkowaną kilkanaście metrów za mną, starą, srebrną mazdę. Wyprzedziłem ją jakieś 50 km wcześniej, dziwiąc się,
że ktoś jedzie wolniej od nas. Potem pojawiała mi się w lusterku.

Za 30 sekund wrócił i zaczął mi, w szparę w uchylonej szybie drzwi, wciskać czarne tekturowe pudełko. "Bracie mój, to prezent dla ciebie, za darmo"
Podziękowałem i powiedziałem, że jeśli mu się uda przecisnąć pudełko przez szparę, wyrzucę je przed wyjazdem z parkingu. Szyby już nie mogłem domknąć przez to pudełko. Naprawdę go nie chciałem; nie wyglądało na nowe...
"Bracie, weź, nie gniewaj się!?"

Poszedł. Wrócił za 30 sekund z nowym nie używanym białym pudełkiem.
"Bracie, kamera samochodowa z gps dla ciebie!"
Zdążyłem zasunąć szybę zanim zaczął wciskać pudełko. Odjechaliśmy. Pojechali za nami. Przeszła mi chęć na oglądanie jezior koło Nitra i na dziki nocleg koło Svaty Jur, też. Zatęskniłem za Austrią. Zgubili się gdzieś przed Bratysławą.
Żałuje teraz. Kamerą byśmy nagrywali podróż i innych cyganów. Ze złotym rolexem, nawet używanym (musiał być w czarnym pudełku), nikt by mnie nie wyrzucił z Dyziem z nic nie serwującej restauracji, albo wiejskiego sklepu.

Następnego dnia, czyli dziś, miałem pojechać na kemping nad Dunajem w Wiedniu
i spotkać się ze Stellą i z Maćkiem. Teraz chciałem dojechać nad Neusiedlerrsee do Rust i tam odpocząć, a przede wszystkim, opuścić Słowację i nie zapłacić pokuty za brak winiety. Niemalejący upał ponownie zweryfikował plany. Stanąłem na stacji i zadzwoniłem do Petera. Nie odebrał.

Te dwa podobne zdjęcia są z całkiem różnych miejsc.

Kemping w Rust jest tak samo zły w tę pogodę jak nad Dunajem.
Poza tym zapragnąłem poczuć się bezpiecznie. Pojechaliśmy w stronę Stockerau.
Mieliśmy się spotkać z Lexi, Pterem, Forentinem i Ferdinandem w Bolonii, ale zmieniłem zdanie. A jeśli ich nie zastanę, zanocuję na Mozartgasse za Sportplatz w samochodzie. Takie dzikie nocowanie mogę w tym momencie lubić.
Peter oddzwonił jak parkowałem samochód przed Gathaus Lucas.

Pierwsze zdjęcie jest ostatniej stacji na Słowacji a drugie z Lucasa.
Dyzio dojechał komfortowo do Lucasa w swojej chłodnej loży.

To była dobra decyzja.
Nocowaliśmy ultrakomfortowo w ultrachłodnej piwnicy domu na Josef Strauss Promenade. Na naszej kołdrze i matce do Yogi. Bez dmuchanego materaca. Na tej gumie nie da się spać. Dyzio je na chodniku przed domem, zrobionym ze starych kafli zerwanych z przedsionka naszego strychu w Moedling, jakieś ćwierć wieku temu...

Materac zamieniałem z Paterem na deskę do kajtu!

Żartowałem.
Ale materac pojedzie na Sardynię. Tam się przyda.

Nie będzie chronologicznie.
Właśnie wyprosili nas z restauracji na kempingu, która nic nie serwuje, bo Dzyio. Wcześniej ze sklepu.

Osiem godzin temu wyjechaliśmy z Niżnej. Jakbym już tydzień był w drodze.
Mam opryszczkę na wardze na twarzy a drugą też, gzie indziej.
Koła Toyoty były przykręcone na stałe. Mechanicy naprawiający tiry ledwo je odkręcili.
Jeziora byłyby piękne, gdyby nie ludzie, parkomaty, motocykle i my.
Jedynym interesującym miejscem była dolina Białego Potoku koło Zuberca.
Dyzio się wykąpał, napił mułu i zjadł kamienie i do tej pory żyje.
Kamping był niezły i nasze jedzenie również (bo od rana nic nie jadłem).
Niemniej już nie jest. Przyjechali Litwini z dziećmi dwoma samochodami.
Zaparkowali metr od nas. Dzieci biegają z mieczami. Nie zwrócę uwagi, bo to może bitwa pod Grunwaldem.
Ponieważ wyrzucili nas z restauracji, piszę w kuchni z Dyziem na kolanach, a na moich plecach, ktoś smaży jaja na boczku.
Dobranoc.

Chcę przejechać 400km i nocować w Siewierzu.
GPS prowadzi mnie przez pampę. Do Laa an der Thaya.
Austria nie chce się z nami rozstać, ale to jest może najszybsza droga na dziś.

Cappuccino na polskiej stacji smuci trochę z kilku powodów.

Sama droga mniej smuci. Jest dobra.

Nasza agroturystyka w Siewierzu, też wystarczająca za 1/4 ceny tych we Włoszech.

Cieszyłem się już na brzozy i ten krajobraz i że już nie będę widział tych wstrętnych oliwek, brzoskwiń, fig.

Ale przedwcześnie.
Na spacerze za domem w którym śpimy zastajemy taki obraz.
Bez nadziei na znalezienie zakurzonego Ferrari.

Znajdujemy tutaj sobole (chyba).
Nie skusiłem się na golonkę w Schweizerhaus na Praterze. Zjadłem co prawda wurzelspeck w Stockerau, ale takie obrazy zmieniają mnie i radykalizują.

Ten miejscowy pies jest bojaźliwy. Pozwolił się głaskać i drapać.
Ma na powiece kleszcza jak paznokieć małego palca. Jego właściciel i nasz gospodarz odciął go miesiąc temu od drzewa w lesie, podobno. Nie zaprzyjaźnią się z Dyziem a ja nie zajmę się kleszczem.

Ten globtroter odnajduje się w każdej sytuacji.
Czas spać.

Widok z naszej ławki przed Knusberhaus na Mozartgasse.

Przyjaciele.

Peter podziwia przed odjazdem wydech Friedrichsport.

A już w drodze przesyła mi zdjęcie. Ostatnie ze Stockerau.
VW Westfalia i 2CV są już zamknięte w kontenerze na zimę.

Wczoraj mieliśmy zaplanowane od południa spotkania w Wiedniu.
Tym razem budził mnie Dyzio.

Rano na trawniku znaleźliśmy śniadanie.

Spieszyliśmy się na pociąg i nie zdążyłem oddać książek pożyczonych z szafy na Rathausplatz Stockerau. Zostawiłem je w koszu, przechodząc koło księgarni, z nadzieją, że ich pierwotny właściciel ich tu nie znajdzie. A jak, to trudno.

Dyzio rano mnie budził a w pociągu spał.

Uaktywnił się w Wien Mitte.

Przy MAK, Österreichisches Museum für angewandte Kunst, obudził się całkiem.
Ja też. Odwiedzałem często to miejsce.

Pinzgauer na Opernring.

Zaprzyjaźniony teatr na Wollzeile.
Niedaleko mamy nasze spotkanie.

Sklep z modelami.
Mieliśmy kiedyś model Schueco, niebieską blaszaną replikę wyścigowego Mercedesa, kupioną w tym sklepie przy Wollzeile. Ukradziono ją nam. Chciałem ją odkupić, ale szczęśliwie w tym roku jest tylko zielona i pomarańczowa. Skusiłbym się na niebieską, albo srebrną.

Przejście między Wollzeiloe a Beackerstrasse.

"Alt Wien" przy Beackerstrasse.
Kiedyś mój Stammlokal.

Spotkanie było w niespodziewanie licznym gronie, ale chcę zamieścić na blogu tylko to zdjęcie. Z Wolfgangiem, który w czasie mojego pobytu w Wiedniu nauczył mnie bardzo wiele i któremu wiele zawdzięczam. Na zdjęciu z Miguelem i Matjasem, przy Stephansdomm.

Dyzio przed wejściem do Stephansdomm budzi zainteresowanie u niektórych.

A u niektórych, mniej.

Matjas i Miguel odprowadzili nas na pociąg do Stockerau.

Dyzio w pociągu do Stcokerau śpi. Ja też.
Dużo wrażeń.

Po kolejnej godzinie jesteśmy w Stockerau.
Na Rathausplatz, przy szafce z książkami. Tej która leży na stole, pożyczona przed 10 dniami, nie oddamy. Der Brand im Affenhaus. Tę drugą, pożyczoną zostawimy w witrynce.

Podobne zdjęcie zamieściłem blisko dwa tygodnie temu.
To jest zrobione dziś.

I to też.

A z tą lekturą zostajemy na dzisiejszy wieczór.