
Nie jadę do Sieny i Florencji ale miałem chęć na zdjęcie z Dyziem z jakimś włoskim symbolem.
Chciałem, to mam. Nawet dwa.
Nawet dwa symbole. Capuccino i wieżę.

Bez capuccino.

WRZESIEŃ – PAŹDZIERNIK 2017 / CZERWIEC – LIPEC 2019 / WRZESIEN-PAZDZIERNIK 2019

Nie jadę do Sieny i Florencji ale miałem chęć na zdjęcie z Dyziem z jakimś włoskim symbolem.
Chciałem, to mam. Nawet dwa.
Nawet dwa symbole. Capuccino i wieżę.

Bez capuccino.

Chciałem się skromnie włączyć, z otwartym dachem i Dyziem wyglądającym przez przednią szybę, w sznur Ferrari, Lotusów i Lambo na bulwarze w Livorno.
Ale coś musiałem pomylić w fantazjach.
Bulwar pusty a sznur samochodów dostawczych jest do dyspozycji.


Miejsc parkingowych brak. Zostawiłem samochód na parkingu dla Guardia di Finaza. Miałem u nich pilną sprawę do załatwienia.
Potrzebowałem się wysikać.

...mam nadzieję.
Zaczął się spacerem. Tym razem ja wiem więcej o podejściu do twierdzy.
Miód z tej pasieki mamy na śniadanie.
I co z tego? Dyzio miodu nie je. Pogonił za to miejscowego kota.

Oliwa jest też z tych gajów wokół domu, jak mówi Andrea.
Staram się w to nie wierzyć. Jest w butelce z nalepką L'Olia di Peretti.
Peretti to nazwa tej hacjendy, ale Andrea, który jest właścicielem nazywa się inaczej. Pozostaję z rezerwą. Oliwa była dobra.

Andrea zarezerwował nam przed wyjazdem następny nocleg na trasie.
Pojechaliśmy ponownie nad morze. Ciągnie mnie do wody.
Tym razem do Livorno.

Ostatni odcinek.
Gdzieś w Toskanii jesteśmy.

Capuccino było na stacji benzynowej, po drodze.

Pampa.



Ale z ogródka przed naszym pokojem mamy widok na figi, oliwki, palmę, pinię i zachód słońca. Trochę się tym brzydzę. Tym bardziej, że oliwki jeszcze gorzkie a figi niedojrzałe.

Buonanotte.

Pojechaliśmy do morza;
przez Ortobello na wyspę do portu San Stefano i z powrotem na ląd do Albinii.


Pocztówka.

Jak pisałem; ominiemy Rzym.
Pojechaliśmy z Viterbo do Bagnoregio, ponownie niejako przypadkiem.

Dojść tam i wrócić było dla mojej miażdżycy wezwaniem.
Dla Dyzia mniejszym; ale to ma niestety szansę się wyrównać kiedyś...



Mój symbol Włoch, Piaggio, pracuje też tutaj.

A mieszkańcami są Rzymianie, jak poznaję po tablicach rejestracyjnych.

Dyzio tablic jeszcze nie rozpoznaje ale kwiaty tak. (Jak Fernando)
Też wącham w tej podróży; nie tylko kwiaty. Dyzio też nie tylko kwiaty wącha.


Nie chcę capuccino w tym miejscu.
Chcę spokojną kawę z Dyziem.

Ale polecam nieruchomość.

Kontakt:

Wychodzimy z zamku z nadzieją powrotu do samochodu...
Gorąco i daleko.

Jesteśmy około 15km za Viterbo. Nie chciałem dziś stąd wyjeżdżać.
Potrzebujemy odpocząć po długiej trasie i to jest właściwe miejsce.
Poranna pocztówka.
Są pyszne. jutro rano zbierzemy ponownie i weźmiemy na drogę.

Te Piaggio są dla mnie symbolem Włoch.
Tutaj pracuje ich wiele.


Murek komórki z tufu wulkanicznego.
Tutaj wszytko jest zbudowane z tufu. To jest skała osadowa a nie wylewowa jak lawa, niemniej pamiętam, że Tatuś Muminka chciał mieć przycisk z lawy na biurko. Mam to zabrać?


Nigdy nie lubiłem brzoskwiń.
Do dzisiaj. Te zabrane spod drzew są nowym doświadczeniem. Znalazłem dwa gatunki: Koksy i Szarą Renetę (chyba). Te podobne do Koksów znam, Szara Reneta jest objawieniem.



Rozwiązana tajemnica zielonych i czarnych oliwek.
Czarne prosto z drzewa udało mi się kiedyś jeść na Sycylii. Były już całkiem pomarszczone i tłuste.

Takie miejsce.
Cyprysy, gaje oliwne, winnice, brzoskwinie, plantacje kivi i śliwki.
Nie chce mi się stąd wyjeżdżać.

Na polach oglądam takie widoki.
Nie wiem co to jest. Myślę, że zabudowania z czasów latyfundiów. Styl i sposób budowy i murowania ścian i łuków podobny jak w halach na Forum Trajana. Czyli zbudowane około 2000 lat temu. Zawsze robi na mnie wrażenie obcowanie z tak dawną historią. Tym bardziej na polu, koło domu w którym nocuję.
...i dojechaliśmy tutaj.




Dach był otwarty.
Pojechaliśmy dalej do Viterbo.
Nie chciałem jechać do Rzymu tylko po to żeby zrobić zdjęcie tablicy "ROMA".
Szkoda mi na to czasu i pogody. Te brakujące do 1000 mil kilometry nadrobimy pewnie w Toskanii.

Tunele i tunele, O ho, ho! Za falą fala mknie! O ho, ho! Trzymajcie się dziewczyny! Ale wiatr, ósemka chyba dmie!

Wjechaliśmy jak zwykle bez GPS, spytałem pana z fajką o hotel, ale nie było miejsc.
To miasto nas nie chciało.
Wjazd do Rieti kojarzy mi się z książką z dzieciństwa.
"Misiołek".

Myślałem, że to miejscowość bez struktury i centrum.
Na wszelki wypadek, przed wejściem do miasta, zrobiłem Dyziowi zdjęcie w bramie pozostałej po murach obronnych.

Pomyłka.
To jest bajkowe miasto nad rzeką, z zabytkowym centrum na wzgórzu i nie ubogą ofertą.
Dyzio to zauważa.


Ja też zauważam.



Bez komentarza.

Pocztówka.

Lubię bardzo tunele.

Czarodziejski wjazd do Perugi.

Wyłączam GPS zawsze przed wjazdem do miasta. Włączam intuicję.
Wybraliśmy pierwszy wjazd, który oferował najmniejszą możliwą szerokość.

Wjechaliśmy gdzieś przypadkiem w dolne stare miasto i musieliśmy wspiąć się do centrum. Żadnych turystów w tym rejonie. Zdjęć nie warto robić. To jak strzelanie do kaczek w fontannie. Każde jest pocztówką.

Robię moje pocztówki.

Nasze capuccino.
Tej Pani przeniosłem herbatę i rogalik do naszego stolika, bo chciała usiąść w słońcu.


Ślub w Perugii...
Sukienkę tej druhny chcę mieć! ( I te szpilki ).


Mam tremę.
Otwieramy dach po raz pierwszy. Możliwość i pogoda zmuszają.
To nie może być prawda.
Wyjazd z tego miejsca jest węższy niż wjazd. Nasz samochód jest szerszy z tyłu, nie ma co próbować składania lusterek. To jest oczywiście jednokierunkowy przejazd.

Wyjechaliśmy już nieprzypadkowo. Z upranym płaszczykiem.
O 9:17.

Nie znam lepszego Pilota, chociaż rano trzeba go wyciągać z łózka za nogę.

Przyjazne było dla nas to miejsce, chociaż obiecanego śniadania w barze za rogiem nie było. Bar był zamknięty. A w hotelu w ogóle nie ma obsługi.
Ma cały czas otwarte drzwi i jest pusty aż do wieczora, kiedy otwiera restaurację. Poza tym klienci obsługują się samodzielnie.

Plan na dziś był: Dojechać przez Perugię do Rieti.
Wjechaliśmy przypadkowo.

Ale właściwie.
W renesansowe miasto, które jak mniemam z planu, było twierdzą.

W naturze to widać. Zdjęcia dwóch stron murów.


I dobrze wylądowaliśmy. Na podwieczorek.

A do hotelu na kolację. Na Dyzia kolację, jak widać.

Luca pokazał nam średniowieczne sztandary swojej hiszpańskiej rodziny. Mogliśmy porozmawiać w miarę swobodnie, chociaż tutaj Włosi nie mają problemu z moim narzeczem.

... do Sansepolcro.

... przez pampę!
Ne do wiary jak te drogi są kręte i złe. Brakuje na nich często asfaltu,
bo usuwają się z grani na boki. To jest trasa dla Landrovera.

Zjechaliśmy z pampy.
W tunele. Te też bardzo lubię.

Pojechaliśmy dalej.
Dyzio wyspał się w drodze i uaktywnił na miejscu.

On pasuje do tej republiki. Może nie był oczekiwany, ale był zauważany.


I zauważał.

Jest bywalcem.
Miał Bolonię gdzieś. Chciał moje capuccino.
Nie mogę mu dać. Ma alergię na wszystko poza mną.
Prawie.


Control Engine. Albo zgaśnie, albo staniemy.
Jedziemy do Bolonii.


Dyzio nie chciał wstawać. Noc była krótka.

...aber die Sache wurde erledigt.
Wir gehen schlafen. Fruehstueck Um 6:00.


Mapa offline w iPhone nie działa,
nasz logbuch z trasami jest na kredowym papierze, ale ma tylko pierwszy odcinek trasy. Jest gruby a ja nie sprawdziłem zawartości. Rysuję trasę z lupą na mapie.

Um Mitternacht werden wir in Klagenfurt gassi gehen muessen!





Im Autozugterminal am Hauptbahnhof
gibt es nicht einmal ein WC!
Aufladezieit in 7 minuten.
Grade geschafft.

Dyzio w Kaffehaus na Rathausplatz.
Apfelkuchen und Melange.

Hinterhof beim Rathausplatz und seine Inhalt.
Frueher gabs hier einen Lokal, den wir besucht haben.


W przejściu do Rathausplatz, wejście do Luftschutzbunker - Schronu przeciwlotniczego z czasu II Wojny.

Zabraliśmy na podróż książki z szafy na Rathausplatz. Te z górnej półki.
Ta na dolnej, jest dla mnie za ciężka.
Oddamy w drodze powrotnej.


Rthausplatz Stockerau.

Dla zainteresowanych, detale z domu z piernika.






Waschkueche, czyli pralnia z kotłem.
Była też na wszystkich strychach, które przebudowywałem w Wiedniu.
