Przeskocz do treści

2

Noc zimna. Nad ranem 8 stopni.

Wyspaliśmy się tym razem długo. I dobrze, bo o 8mej było dopiero 11 stopni.
Podoba mi się takie podróżowanie.
Budzenie się nad potokiem albo z widokiem na Dachstein ma swoją jakość.
Możliwość pluskania się w potoku albo krystalicznym jeziorze o świcie, też.
Cały dzień "na powietrzu", jak mówią moi rodzice, nie robi nam źle.
Towarzystwo też jest dobre i nieuciążliwe.
Ceny za noc w Niemczech dorównywały prawie hotelowym.
W Lunz am See płacimy 1/3 tego co w Niemczech i korzystamy z najlepszej dla nas oferty.
Jeśli nie ma w planie zwiedzania miast, odwiedzania muzeów, etc...,
ta forma jest dobrym dla nas rozwiązaniem.
Korzystamy z natury. Dla Dyzia miasta też nie byłyby interesujące.

Rozważam instalację webasto. Jeśli temperatura w takiej podróży spadła by poniżej 5 stopni, marzli byśmy raczej w nocy a rano trudno by się było rozgrzać.

Jest jak obiecałem.

Zajmujemy się intensywnie nie robieniem niczego.
Albo robieniem boeuf strogonoff. Z Butterkornspitz.
Tym razem, nic nie wsiąkło w ziemię.

Szkolę Dyzia kawałkami wołowiny ze strogonoff'a.
Jest szczęśliwy.

Idziemy znów na spacer do Lunz am See.
Znajdujemy takie cudo.
To już wersja z panoramiczną szybą. Ktoś założył też te chromowane powieki, niestety. Zostały zresztą zabronione w Austrii dawno temu.

Państwo z Wielkiej Brytanii odjechali.
Widziałem jak przejeżdżali przez Lunz am See.
Idziemy z Dyziem do świetlicy uzupełnić blog i zrobić pranie.
Czekam już na zachód słońca, żeby iść spać.
Nad potokiem jesteśmy znów sami.
Jutro idziemy na pożegnalną kawę do Rupperta i jego żony.