Przeskocz do treści

Dyzio nie musi zamykać drzwi na klucz, jak ja.
On jest zawsze dzielny.

Śniadanie u Stelli i Matiasa.
Miecz samurajski Stelli i dominacja Dyzia.
Poznaje gospodarza tego domu. Przejmie jego pozycję.

Jedziemy nad jezioro. Konsekwentnie.
Drogę mamy wyjątkowo podłą. Dwie godziny kosztuje nas odcinek na granicy, między Drasenhofen a Mikulow.
Roboty drogowe. Deszcz.

Dojeżdżamy na miejsce po ok 7 godzinach.
Nad Jezioro Goczałkowickie.
Z tego, ostatnie pół godziny zajęło mi znalezienie wjazdu na kemping.

Cieszę się naszą kompaktową formułą. Wjechaliśmy tyłem między choinki.
Dyzio drzemie a ja przygotowuję spanie.
Oglądam, jak Państwo z Hiszpanii, borykają się ze swoją małą, stylową niezwykle, przyczepą.
Było jeszcze dużo manewrów, odczepiania, podłączania...

Jest z nami Kill Bill i Uma.
Przyjechali z Malezji. Też mają nalepki na drzwiach.

Są też większe "kompakty" z podobnymi patentami jak nasz mały.

To nie jest Lunz am See.
W barze jest piwo, wódka, kiełbasa, pizza...
Nie poszliśmy tam.
Na kempingu jest ca 500 osób. Śpiewy skończyły się przed północą i zasnąłem.
Od północy, do pierwszej szczekał jakiś maltańczyk. Potem zasnąłem. Ciepło jest.
Wielkie ogniska też już dogorywały.

Wstaliśmy o szóstej.
Miła Pani z sąsiedniego namiotu, która też już była na nogach, powiedziała nam, że to ostatni możliwy czas na toaletę.
Sanitariaty w tym domku mają dwa "oczka", dwa prysznice i dwie umywalki i zlew na zewnątrz.
Dla tych budzących się, po wczorajszych śpiewach 500 osób.
Nad Lunzersee było, przy naszym wyjeździe, 50 osób i cztery razy większe zaplecze. Nie wspominając o jego jakości.
To nie jest Lunz am See.

Uciekamy z tego miejsca, ale musimy zobaczyć jezioro.
Wędka przygotowana. Ale widzę, że nie biorą. Nawet jak by brały.... to co?
Cieszymy się spotkaniem z przyjaznymi psami i ich właścicielami i uciekamy.

Smutno, jak przy powrocie z Migle Miglia Tour, półtora roku temu.

Trasa do Częstochowy w budowie. Z jednym pasem. Najgorsza ze spotkanych po drodze. Kierowcy niebezpieczni.
Za Częstochową, kawa na stacji. Bez siusiu. Tylko Dyzio. Ja nie dam rady.
Pani, która sprzedaje kawę z jednej strony kontuaru, z drugiej pobiera 1,-PLN za wejście do "toalety". Taki podwójny interes.
Z obu stron lady stoi kolejka.
Zdjęcie drzwi; to ogłoszenie jest nieaktualne, one wiszą na wyrwanych zawiasach.
Jakość kawy i toalety jest taka sama.
Wspominam podłe kawy, na podłych stacjach.


Uciekamy.
Po kolejnych 6 godzinach jesteśmy w domu.
Przejechaliśmy 3333km.

Robię zdjęcie Dyziowi w tym samym miejscu, gdzie fotografowałem go przy MR2
16 października 2017.
Zdjęcie z Gapą na trawie jest z 17.10.2017. Dzień po tamtym powrocie.
Zdjęcie z Gapą [*] (04.04.2018) na śniegu jest jednym z ostatnich wspólnych z Dyziem.

Przerwa w podroży.
Ale wkrótce pojedziemy na Trollensitiege.
Albo w inną stronę!